Kto nigdy nie pomyślał, że czasy kafejek internetowych odeszły w zapomnienie, niech pierwszy rzuci kamieniem! Dziś zmierzamy się z niejakim renesansem knajp z komputerami. „Gaming house’y” na nowo podbijają serca graczy.
 

Wszyscy kochają klimat lanowego turnieju. Zbicie piątki, radość, okrzyk złości i koledzy z drużyny u boku. Ale by to poczuć, nie musimy awansować do zamkniętych zawodów offline. Wystarczy, że pójdziemy ze znajomymi do gaming house’u! Porozmawialiśmy zatem z Mateuszem Krzywickiem, założycielem Szczecin Gaming House. Opowiada o początkach swojego pomysłu, rozwoju całego projektu, a także planach na przyszłość. Zaparzcie kawkę – zapraszamy do lektury.

 

– Skąd pomysł na Gaming House? Musimy wspomnieć, że jest to pierwsze takie miejsce w Szczecinie.

– Wszystko tak naprawdę zaczęło się w czasach dzieciństwa, kiedy chodziłem do kafejek internetowych razem ze znajomymi. Wtedy były jeszcze czasy, kiedy internet nie był mocno rozpowszechniony. Pamiętam, że w domu miałem połączenie przez modem, którego nazwy nie pamiętam… W każdym razie, trzeba było odłączyć mamie telefon, podłączyć kabel telefoniczny do komputera. Wszystko łączyło się, wydając śmieszne dźwięki, jakby wykręcanie numeru. Ostrzegali nas, że przez pomyłkę można wejść na jakąś stronę, która przekierowuje na połączenia premium. Ponoć można było w kilkanaście minut nabić solidny rachunek. Jakość tego internetu też nie była zadowalająca, więc chodziło się do kafejek internetowych, gdzie już było stałe łącze. Grało się w Counter Strike’a, wtedy jeszcze nie 1.5, a chyba 1.3. To było moje pierwsze doświadczenie z esportem. Później każdy już posiadał własny internet, kafejki zatem powoli umierały. Natomiast na to, że założyłem Szczecin Gaming House, złożyło się kilka czynników. Po pierwsze – byłem trochę rozgoryczony moją pracą zawodową, bo generalnie jestem po studiach prawniczych. Pracowałem też w kancelarii, ale sytuacja na rynku nie była zbyt ciekawa. Było za dużo aplikantów, za dużo pracowników, więc pieniądze do podziały się mocno rozmywały. Pensje nie były za wysokie, szczególnie biorąc pod uwagę ilość godzin i odpowiedzialność. Uznałem, że chcę otworzyć coś swojego, a że esportem interesowałem się od początku… pomyślałem: „Hmm, dlaczego by nie spróbować?”. Dosyć dużo ludzi mi odradzało. Mówili mi: „Nie, co ty… Kto ci teraz będzie chodził do kafejek internetowych?, „Przecież te czasy już minęły.”. Jednak w głowie ciągle miałem to, że brakuje takiego miejsca, gdzie ludzie mogliby przyjść, zorganizować sobie małe LAN party, przyjść, pograć ze znajomymi, napić się jakiegoś piwka, zjeść chipsy. Kiedy sami organizowaliśmy ze znajomymi LAN party, jeszcze w czasach kiedy nie było tak rozpowszechnionych laptopów, to była straszna „misja”. Nikt nie miał samochodów, zwłaszcza, że było to przed osiemnastką. Zatem cały ten sprzęt trzeba było przetransportować z pomocą rodziców, albo po prostu wziąć go na plecy i „przetachać” tramwajem czy autobusem. Później jeszcze to wszystko rozłożyć, a jak wiemy zasoby mieszkaniowe w tamtych czasach były również ograniczone. Ciężko było to wszystko poukładać, przenosiliśmy stoły z kuchni, kombinowaliśmy bardzo, graliśmy na parapetach… Można było? Można, tylko że z jakim problemem. Więc uznałem, że coś takiego by się przydało w naszym mieście. No i jak na razie spełnia swoją rolę. Widzę, że ludzi też są zadowoleni, że mamy takie miejsce. Miejsce, gdzie można sobie przyjść, „wyczilować”, pograć, ale też porozmawiać w międzyczasie ze znajomymi. Wtedy taka gra wygląda zupełni inaczej niż online. Zupełnie inne doświadczenie, inne emocje. Zawsze można dać komuś kuksańca, jeżeli coś nie idzie albo zbić piątkę jak na lanach. Zdecydowałem – ryzykuję, wchodzę na głęboką wodę. Udało mi się jeszcze pozyskać dofinansowanie na założenie działalność gospodarczej. Jeśli ktoś by też zastanawiał się nad swoim pomysłem, to warto doczytać o tych rzeczach. Jest to fajna forma bezzwrotnej pożyczki, do 18 tysięcy złotych. Powiedzmy, że na waciki starczyło.

– Odpowiedziałeś mi od razu na drugie pytanie. Nawiązywało do finansów na samym początku. Czy korzystaliście z własnych zasobów finansowych, czy czerpaliście pomoc, np. od miasta?

– Tak jak powiedziałem, skorzystaliśmy z tych środków na założenie działalności gospodarczej. Zajmuje się tym Powiatowy Urząd Pracy, więc jakby ktoś chciał dostać pomoc, to na pewno tam warto się udać. Konkurs organizowany jest raz do roku. Najpierw trzeba było zrobić biznesplan, wszystkie wyliczenia, jak to miałoby wyglądać, projekt. Następnie go zaprezentować. Akurat mi się udało. Natomiast reszta była finansowana tylko i wyłącznie z moich środków. Z tego co udało mi się „uciułać”, oczywiście pomogła mi też moja dziewczyna i rodzina. Trochę się tam zadłużyłem, ale nie warto o tym wspominać, bo jeszcze sobie przypomną (śmiech). Na początku dwie najważniejsze kwestie – miejsce i sprzęt. Z tym pierwszym było trochę trudniej, ponieważ długo szukałem lokalu. Potrzebowałem czegoś co byłoby na tyle duże i na tyle niedrogie, żeby mnie było na to stać. Nie ukrywam, że nie jestem jakoś mega majętną osobą. Na pewno wtedy nie byłem. Teraz nie wiem, ciężko mi to określać. Wolę nie wchodzić na swoje konto, czasem się idzie przestraszyć (śmiech). Sytuacja na naszym rynku nieruchomościowym, jeśli chodzi o wynajem, jest nieciekawa. Lokale, które miały po 30, 40 m/2, czyli miejsce pod mały sklepik, miały astronomiczne sumy. Szczególnie w dobrej lokalizacji. Natomiast po jakimś miesiącu wreszcie znalazłem miejsce ze 100 m/2. To było już coś, co można było fajnie wykorzystać. Nie chciałem zrobić małej budki. Zależało i na miejscu dla dwóch drużyn. Nieważne jak małe, ale żeby było. Oraz jedna większa salka, żeby można było rozwinąć aspekt budowania społeczności graczy: luźne turnieje w Hearthstone na mobilnych platformach, jakieś viewing party, wspólne oglądanie turniejów, czy już później organizowanie mini-zawodów, na tym mi zależało. Znalazłem taki lokal, stanąłem do przetargu, udało mi się wylicytować jeszcze w takiej stawce, na który było mnie stać. Kolejna rzecz to sprzęt. Na budowaniu komputerów się znam. Od zawsze się tym interesowałem, to był mój konik jeśli chodzi o hardware. Powoli się zastanawiałem jak ten sprzęt uzbierać: 5 bardzo dobrych jednostek, czy 10 jakiejś niższej klasy. Uznałem, że do tytułów esportowych nie ma potrzeby szaleć. Od czegoś musiałem zacząć, a później zostawić sobie możliwość na upgrade. Co prawda jeszcze się tego upgrade nie doczekałem, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku to się uda. Wszystkie komputery złożyłem ręcznie. Udało mi się z każdym sprzedawcą ponegocjować. Do każdego hurtownika i detalisty pisałem, czy byłabym możliwość rabatu przy zakupie tylu sztuk. Większość z tych sprzedawców, do których się w pierwszej kolejności odzywałem, dawało mi odpowiedź: „Tak jasne! Przy takim zamówieniu możemy odciąć ci 15%”. Także warto pisać, warto komunikować się z ludźmi. To były rzeczy, na które najwięcej poszło środków. Po tym, jak znalazłem lokal, zakupiłem komputery, zacząłem szukać biurek i reszty asortymentu. Starałem się wyważyć cenę i jakość. Niestety zaczynając musiałem oszczędzić na klawiaturach i słuchawkach. Na myszkach mi zależało, więc kupiłem Rivale 100, podstawowy model, ale da się na nim grać. Wychodziłem jednak z założenia, że ludzie będą przychodzić ze swoimi peryferiami. Wiadomo, bardziej komfortowo. Ale przynajmniej zwykłe, membranowe klawiatury (które się świeciły), dobrze wyglądały na zdjęciach. Później udało mi się dogadać z firmą Genesis, którą bardzo szanuję. Jest to jedna z takich firm, która wspiera lokalny rynek. Wiem, że nie tylko mi udało się dostać od nich pomocną dłoń. Jak do nich piszemy, zawsze dostajemy wiadomość zwrotną. Nigdy jeszcze nas nie zawiedli. Do tego mają dobrej jakości sprzęt. Wyważona cena/jakość. Cena nie jest zatrważająca, a komponenty są praktycznie takie same jak w modelach konkurencyjnych. Po pół roku działalności dostałem właśnie od Genesis klawiatury, słuchawki, myszki i podkładki. Minęło półtora roku katowania, bo nie ukrywam, że nikt tutaj sprzętu zbytnio nie szanuje. Po tym czasie nic się z nimi nie dzieje, to chyba wystarczające świadczenie o jakości. Zaczynałem z monitorami 60 hz. Kiedy zobaczyłem, że od 1000 złotych zaczynają się 144 hz, to wystarczyłoby mi ledwie to dofinansowanie. Zatem nabyłem poleasingowe BenQ, pseudogamingowe. Na to najbardziej narzekali ludzie. Uznałem, że właśnie to zmienię w pierwszej kolejności. Udało mi się złapać kontakt z firmą Iiyama. To oni użyczyli mi 10 monitorów 144 hz, a gracze są z nich bardzo zadowoleni. Bez tych dwóch firm na pewno nie poradziłbym sobie na rynku, o ile w ogóle. Także warto pisać! Nie liczę już ile wysłałem maili do różnych producentów sprzętu. Zwłaszcza na początku, jak było naprawdę ciężko. Dużo było odpowiedzi negatywnych, lecz trzeba próbować. Nie można się poddawać. To też jest dla mnie taka nauczka życiowa. Trzeba cały czas stać twardo na nogach, a w dobrym momencie przejść do przodu i nie patrzeć na straty.

Przeczytaj:  [Wywiad] Olek "vuzzey" Kłos o Good Game League

– Jak widać opłacało się! Przed rozmową wspominaliśmy sobie o tym jak wygląda esport w Szczecinie, w Polsce. Miałeś zatem jakieś opory, czy to w ogóle jest dobry pomysł, startować z takim projektem?

– W pewnym sensie stopowała mnie rodzina. Ale kiedy wszystko im wytłumaczyłem, zaczęli mnie wspierać. Natomiast pierwsza reakcja moich znajomych, mojej rodziny to: „Przecież robisz karierę, poczekaj kilka lat, zacznie być dobrze. Po co chcesz to rzucać? Pięć lat studiów, aplikacja. Chcesz to wszystko zaprzepaszczać dla działalności, która tak naprawdę nie wiesz jak wyjdzie. Gry komputerowe? Każdy ma dzisiaj przecież gry i komputer w domu. Czy to ma sens?”. Wtedy przekazałem im swoja analizę, wizję tego, jak ja to widzę. Powiedziałem, że istnieje taka drobna nisza na rynku. Od tego momentu zaczęli mnie wspierać. Choć wciąż miałem jakieś obawy. Nie ukrywam, że do dzisiaj mam. Wiadomo, każdy pomysł, który wymaga włożenia jakiś pieniędzy, tworzy koszmary po nocach, z główną tematyką „czy to na pewno wyjdzie”. Jak jest się przedsiębiorcą trzeba uważać na FISKUSA, na ZUS. Do tego dochodzi odpowiedzialność za klientów, kiedy zaprasza się ich do lokalu. Odpowiedzialność za nich, za ich zdrowie, czy czegoś nie zniszczą. Obaw miałem na pewno dużo. Uznałem jednak, że kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije. Czasem warto wskoczyć na głęboką wodę, oczywiście nie bez żadnej asekuracji ani przemyślenia. Jak na razie jestem bardzo zadowolony z tego, że zaryzykowałem. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

– Właśnie! A przyszłość? Masz jakieś przewidywania?

– Tak. W najbliższym czasie chciałbym się bardziej skupić na organizacji eventów. Uważam, że tego w naszym mieście najbardziej brakuje. Tak jak wspominaliśmy, esport w naszym mieście to niewykorzystany potencjał. Być może są jakieś wskaźniki, które nie pomagają rozwojowi esportu, ale nie chcę się w to zagłębiać. Wiem, że ludzie oczekują większej ilości eventów, jakichś fajnych turniejów z pomysłem, a nie bezsensownego lana 5 vs 5, „pogramy sobie i do widzenia”. Chcą, by szła z tym jakaś wartość. Myślałem nad kontynuacją naszej szkolnej ligi esportowej – Szczecin High School Esport League. Zaczęliśmy z sezonem zerowym, żeby pokazać głównie naszym potencjalnym partnerom, oraz tym, z którymi działamy obecnie, że coś robimy, że to nie jest jakiś kolejny pusty projekt. A wiemy, że esporcie często tak jest, że ktoś ogłasza fajny, szumny pomysł. Później nic z tego nie wychodzi, bo odpuszcza. My za to zrobiliśmy wszystko „w gorącej wodzie”. Mimo to wyszło bardzo fajnie, udało zebrać nam się 8 drużyn. Mogłoby być więcej, ale jak zapowiadaliśmy, zamknęliśmy zapisy przy 8 ekipach. Dużo osób się nawet dopytywało, czy można się jeszcze dopisać, czy będzie kolejna kolejka ligi. Chcemy więc stworzyć pierwszy sezon z większym przytupem, rozszerzyć tytuły nie tylko o League of Legends, ale i o Counter Strike’a. Myślimy jeszcze nad jakąś grą strategiczną, ale chyba LoL i CS to już wystarczająco. W następnej kolejności chciałbym też zorganizować jeden większy event na hali. Coś w rodzaju turnieju lanowego połączonego z technologicznymi targami, a także targami pracy dla młodszych osób z racji tego, że wiem, że dużo firm w regionie szuka pracowników do branży technologicznej. Wszystko w połączeniu dałoby wartość rozszerzoną całego przedsięwzięcia. Słyszałem, że na Netto Arenie miało odbyć się Szczecin Game Expo, jednak wszystko nagle ucichło. Na wydarzeniach na Facebooku pisałem do nich, chciałem nawiązać kontakt, pomóc. Słyszałem o tym od dawna w kuluarach. Ktoś mówił, że to będzie super event. Widocznie coś nie zagrało. My również chcieliśmy coś takiego zorganizować. Jednak jest przy tym dużo planowania. Trzeba znaleźć solidnych sponsorów, gdyż wynajęcie Netto Areny to nie jest tania rzecz. To są nasze dwa najbliższe plany na przyszłość. Natomiast chciałbym pod koniec tego roku, bądź na początku następnego zupgrade’ować lokal pod kątem sprzętu. Może poszerzymy również bazę komputerów. Mamy plan jeśli chodzi o retro gry: chcielibyśmy zorganizować turniej w Heroes III. Co jest fajne, ta scena dalej żyje! Ludzie z Fantasy Expo tworzą Mistrzostwa Polski w tę grę, co ciekawe mają one niezwykłą popularność. Sentyment w społeczeństwie graczy co do tego tytułu pozostaje. To by chyba było na tyle. Więcej nie będę zdradzać, bo konkurencja nie śpi.

– Przed wywiadem wspomniałeś, że właściciel warszawskiego Budda Play wspomógł Cię doświadczeniem. Z tego co widzę mogliście liczyć na pomoc od kolegów po fachu, nie byliście zdanie na siebie.

Przeczytaj:  100 tys. euro w puli nagród. Pierwszy tak wielki turniej organizowany przez polską spółkę! – zapowiedź GGL 2019, wywiad z Mikołajem „Urfem” Palimąką

– Tak, jak najbardziej! Jak otworzyłem działalność, to zadzwonił do mnie Łukasz z Budda Play. Zapytał się co się właściwie dzieje w Szczecinie (śmiech). Sam jest ze Szczecina. Z tego co pamiętam organizował Szczecin Game Show, wydarzenie z turniejami w CS 1.6, w Starcrafta. Można go zatrem określić weteranem tej sceny. Bardzo się cieszę, że w ogóle się do mnie odezwał. W rozmowie telefonicznej dał się poznać jako naprawdę świetny człowiek. Udzielił mi dużo porad, wiele hintów „co i jak”, „na co zwracać uwagę”, „czego warto nie robić” – wszystko z doświadczenia. Ja jak najbardziej się do tego zastosowałem. Kiedy w ubiegłym roku był w Szczecinie odwiedzając rodzinę, zajechał do nas. Mieliśmy wtedy viewing party. Spieszył się, lecz mimo wszystko obejrzał lokal, porozmawialiśmy chwilę. Jeśli chodzi o współpracę stricte biznesową, to takowej nie zawieraliśmy. Natomiast myślę, że jego porady był bardzo cenne. Jeśli czytałby ten wywiad, to dziękuję mu uprzejmie! Oczywiście zdążyłem mu podziękować osobiście, ale takie osoby trzeba chwalić. Chwalić za to, że są otwarte, a nie tylko nastawione na sam zysk.

– Patrząc przez pryzmat naszej szczecińskiej sceny esportowej, myślałem, że może być „kiepsko” z ludźmi korzystającymi z twojej usługi. Ale mówiłeś, że wczoraj była ekipa, co chwila jest kolejna paczka znajomych. Czyli zainteresowanie jest?

– Jasne! Jeśli chodzi o zainteresowanie, to naprawdę nie narzekam. Mam grupę stałych klientów. Są też tacy ” z doskoku”. Jest zatem dużo nowych osób, ale większą cześć stanowią ci, którzy przychodzą tu regularnie, np. raz na dwa tygodnie. Głównie w celu „czilautowania”. Mamy też osoby, które przychodzą co drugi dzień – są to głównie studenci, którzy nie są stąd. Jest wielu studentów zagranicznych, ze Szwecji, którzy przychodzili tutaj całymi piątkami, albo czwórkami i praktycznie tutaj mieszkali. To był ich drugi dom. Tylko jak była sesja, to było mi to wiadome, bo nie dzwonili (śmiech). Później już im dałem nawet klucze, mówię: „Chłopaki. Ja od rana do południa mam zajęcia albo pracę. Macie klucze. Przychodzicie od roku praktycznie codziennie.” Oni: „Jasne, jasne. Dzięki”. Nawet jak jeden z nich zmieniał mieszkanie, to się śmiał, że wszystkie kartony przywiezie tutaj i tu sobie zamieszka. Są także studenci z Ukrainy, uczący się w Szkole Morskiej. Dzisiaj również przychodzą. Bardzo często nas odwiedzają, bo brakuje im komputerów. Jeszcze nie zdążyli złożyć swojego, to korzystają. Generalnie nie jest najgorzej. Ale wiadomo, są tygodnie, że przyjdzie jedna piątka. Są takie, że mamy cały zabookwany weekend. W dni powszednie jest inaczej, ale końce tygodnia cieszą się dużym zainteresowaniem. Zdarza się, że niektórzy „klepią” terminy na długo wprzód, gdyż organizujemy także urodziny dla graczy, albo wieczory kawalerskie. Mieliśmy tutaj cały przekrój przeróżnych wydarzeń. Byli także ludzie, którzy na graniu się kompletnie nie znają. Przychodzili po prostu zobaczyć, jak to wygląda, na czym polega to całe granie na komputerze. Z takimi klientami jest nieco trudniej, gdyż ciężko czasem wytłumaczyć całą istotę gry w CSa, bądź LoLa. Są to gry, które posiadają na początku wysoki learning curve, co za tym idzie szybko zniechęcają. Dlatego włączaliśmy im zazwyczaj Quake i też potrafili się tym świetnie bawić. Nawet to, że nie byli graczami, nie przeszkadzało im w „niszczeniu” swoich kolegów, co było dla nich mega satysfakcją. Mówili, że będą wracać i faktycznie wracali.

– Ale wieczorów kawalerskich to się tutaj nie spodziewałem!

– Tak, to też się zdarzało. Ktoś robił również, tzw. pub crawla, czyli biegał po pubach, a w przerwie między pubami wpadali tutaj z piwkiem i się alkoholizowali. Dwa razy się zdarzyło tak, że chłopaki mówili do mnie: „Ej sorry, możemy się tutaj piwa napić, albo jakiejś tam flaszki?”. Ja mówię: „No jasne! Nie ma problemu. Jeśli wszyscy są pełnoletni, to lokal jest do waszej dyspozycji. O ile wszystko jest we miarę kulturalnej atmosferze”. Kończyło się to zazwyczaj tak, że nie szli do pubu, tylko resztę nocy spędzali tutaj. Fajnie widzieć to, jak się ludzie potrafią tu świetnie bawić. Dla mnie to jest bardzo satysfakcjonujące. Pieniądze też są ważne, kto tak nie myśli jest zakręconym świrem. Jednak satysfakcja klienta to coś większego. Miło widzieć, jak kogoś uszczęśliwiasz.

– Widziałem, że nawiązaliście współpracę z Immunity League.

– Tak, odezwali się do nas. Generalnie dostajemy dużo zapytań jeśli chodzi o wsparcie. Nie ukrywam, że finansowo nie jesteśmy w stanie pomóc. Jeżeli chodzi o sfinansowanie jednego dnia bootcampu, albo rabat na bootcamp – wtedy nie ma najmniejszego problemu. Oczywiście, jeśli ktoś do nas napisze w sensowny sposób, a nie: „Dej, dej nagrody!”. Jeśli widzimy, że inicjatywa też jest fajna i dobrze zrobiona, a przy tym działają świetni ludzie – wtedy jak najbardziej staramy się pomagać jak tylko możemy. Myślę, że Immunity League to też bardzo fajny projekt. Obserwuję na bieżąco to, co się tam dzieje. Fajnie, że udało im się zebrać takie teamy jak, np. GKS Tychy, Telter. To nie ekipy tier 1, ale mimo wszystko na tej scenie się przewijają. Fajna inicjatywa. Zawsze jak mogę, to staram się wspierać.

– Kończące pytania… Działacie już dwa lata. Jakbyś z perspektywy czasu porównał to, czego oczekiwałeś z tym co jest. Początki kontra teraz?

– Ja generalnie jestem marzycielem. Oczywiście widziałem siebie obsypanego złotem… żartuję (śmiech). Jestem optymistą, natomiast staram się do wszystkiego podchodzić z dystansem. Zakładałem wiele opcji, co by było, gdyby się nie udało. Oczywiście liczyłem, że będzie dobrze. Moje oczekiwania się spełniły. Nawet fanpage na Facebooku. Wszystko budowane od zera, a teraz mamy dużo lajków. Nie posiadam wiedzy marketingowej, nie jestem social ninja, a mimo wszystko społeczność w jakiś sposób daje ten odzew. Założyłem również grupę na FB „Szczecińska Społeczność Graczy”. Na razie mała grupka, gdzie wrzucamy rożne powiadomienia o eventach, wydarzeniach esportowych w naszym regionie. Teraz mam trochę dużo na głowie, przez co mało zajmuję się „socjalami”. Jakbym się cofnął w czasie, to moje oczekiwania w dużym stopniu spełniłem. Może nie jest to zrobione tak prostą drogą, jaką myślałem, że będzie. Wymagało to więcej pracy, niż zakładałem. Myślałoby się, proste jak budowa cepa. Otwierasz lokal i klienci sami przychodzą. Ogólnie rzecz biorąc, nic bym nie zrobił inaczej. Być może zmieniłbym drobne rzeczy, jakieś kwestie uboczne. Patrząc wstecz – jestem zadowolony.

– My również jesteśmy zadowoleni, bo patrząc na to z boku, widzimy, że w końcu się coś dzieje!