fot. Good Game League, Grzegorz Wielicki

Bardzo luźna pogadanka, pełna śmiechu, zabawnych anegdot i ciekawych lekcji na przyszłość. Wszystko dzięki genialnemu rozmówcy, którym była Sara „Akukuleum” Leszczyńska – świetny host podczas eventów, nieznany każdemu analityk, ale co najważniejsze przesympatyczna osoba.
„Trudno jest odciąć się od esportowego świata. Gdybym straciła pracę w esporcie, wyjechałabym pewnie za ostatnie pieniądze do Japonii, kupiłabym psa i zaczęła życie na wsi”. To przedsmak rozmowy, którą przeprowadziliśmy z Sarą podczas Good Game League w Poznaniu, na którą serdecznie zapraszamy!

– Jesteś jedną z pierwszych kobiet w esporcie, która swoją ciężką pracą osiągnęła naprawdę wiele. Nie zaprzeczysz jak powiem, że jesteś również jedną z tych najbardziej rozpoznawalnych. Jak do tego doszło?

– Nie uznaję się za kogoś, kto osiągnął naprawdę wiele. Jest wiele fantastycznych kobiet, które mają na swoim koncie osiągnięcia o jakich mi się nie śniło. Jednakże jak do tego wszystkiego doszło? Nie wiem. (śmiech) Jeśli chodzi o początek mojej historii z esportem, należałoby się cofnąć do czasów licealnych. Dostałam wtedy laptopa, potrzebnego mi do nauki w szkole średniej. Jednak jego przeznaczenie okazało się być zgoła inne, gdyż pierwsze co zrobiłam po jego otrzymaniu, to zainstalowałam Counter Strike’a.

– Patrząc gdzie się aktualnie znajdujesz, była to chyba najlepsza decyzja twojego życia.

– Chyba tak. Biorąc pod uwagę to, co właśnie robię i gdzie jestem, była to najlepsza decyzja mojego życia. Okazało się, że gra mi strasznie podpasowała i na dobrą sprawę pokochałam ją na tyle, że zajmuję się nią na co dzień. W sferze esportu działam już od około czterech lat, mniej lub bardziej widocznie. To również trzeba rozróżnić, bo jest pewna Sara, którą się widzi. Istnieje również Sara, która jest niewidoczna, która jest schowana za „ścianą niedostępności”. O tej drugiej Sarze nie każdy wie.

– Wytłumacz może różnice między przybliżonymi osobowościami. Dzisiaj śmiem twierdzić jesteś Sarą, którą się widzi.

– Dzisiaj jestem tą pierwsza Sarą. Taką, która wykonuje swoją pracę. Te działania widać dość mocno, bo stoję na scenie, rozmawiam z graczami, cały czas jestem obok nich – czy w trakcie media day, lub podczas samego turnieju. Sara, której się nie widzi, to ta zamknięta w sobie, która chowa się przed wszystkim i wszystkimi, następnie knebluje się w swoim analitycznym świecie i nie dopuszcza do siebie nikogo. Są to totalne dwie skrajności, choć wbrew pozorom jest to dla mnie spory plus. Czasami człowiek musi zrobić sobie przerwę od jednego, czy drugiego zajęcia. Bardzo lubię wyjazdy eventowe i cieszę się, że przez cały sezon Good Game League miałam przyjemność go prowadzić. Bardzo mnie to cieszy, że ktoś kojarzy mnie z tą marką i w jakiś sposób mnie do niej przywiązuje. Jest to kolejne przedsięwzięcie, pod którym mogę się podpisać. W drugiej firmie zajmuję się analityką. Tam jest druga wersja Sary. W GGL jestem tą, która co event zmienia się o 180 stopni. Jest to naprawdę fajna odskocznia. Kocham mieć kontakt z ludźmi, bo dzięki temu zaczęłam swoja przygodę z esportem.

– Sara, którą widzimy, jest nam w dużej mierze znana. Obserwujemy Cię na eventach, streamach z GGL, a także na Twoich social mediach. Natomiast mało wiemy o Twoim drugim “ja” – osobowości analityka.

– To prawda. Dość niewiele osób ma na ten temat pojęcie. Choć jeżeli ktoś zerka na mojego Instagrama, to raz na milion lat, kiedy już jestem mocno zmęczona, o godzinie pierwszej albo drugiej w nocy, gdy siedzę nad kolejnym meczem, wtedy wrzucę coś z tym związanego. (śmiech) Bywa też tak, że podczas wolnego dnia, kiedy przez całą swoją zmianę nie mam żadnych meczów do rozpracowania, nagle… punkt północ! Masa spotkań! I wypada wszystko na mnie, muszę się nimi zająć. Wtedy jest mi niezwykle ciężko, ale daję sobie ze wszystkim radę, bo moim „drugim ja” jest zdecydowanie analityka. Przyznaję się bez bicia, że kompletnie nie korzystam z wiedzy, którą posiadam. Precyzując – nie korzystam na tyle, na ile bym chciała i mogła. Od prawie trzech lat zajmuje się analityką – głownie lig klasy międzynarodowej i światowej. W trakcie tego okresu bardzo rzadko pracuję nad ligami krajowymi, to są wręcz wyjątki. Jednak na logikę – powinnam zatem korzystać z wiedzy, którą zdobywam podczas jednej pracy i przełożyć ją na drugą, niestety tak nie robię. Uważam to za wielki błąd i już wiem, że jeśli dane będzie mi poprowadzić jeszcze jakąś imprezę to nie będę się ograniczać.

– Choć, jak wspomniałaś, kontrast między tymi dwoma zajęciami jest Ci potrzebny. Lubisz raz na jakiś czas zaszyć się w pokoju i odizolowana od wszystkiego, oglądać mecze.

– Tak, ale czasami mam takie dni, kiedy siedzę 24/7 i oglądam tylko i wyłącznie spotkania… Możecie mi uwierzyć, to naprawdę męczy. Dla różnorodności, są to również inne gry niż Counter Strike. Choć właśnie w tym tytule się specjalizuję, od tej gry zaczynałam i mam do niej bardzo duży sentyment. Taka odskocznia, jak analizowanie meczów i chowanie się w swoich domowych zakamarkach, jest mi w pewnych momentach bardzo potrzebna. To po części trochę wygodne. Nie muszę przemieniać się w drugą wersję, wystarczy, że wstanę i będę siedzieć przez kilka godzin przed laptopem. Odnośnie tego to nie potrafiłabym funkcjonować jak, np. Testree… On mocno żyje social mediami i eventami. Czasami mam wrażenie, że jest go wszędzie pełno. (śmiech) Osobiście go za to podziwiam, ponieważ jeśli miałabym raz, bądź dwa razy w miesiącu jakiś zapracowany wyjazd eventowy – chyba bym na dłuższą metę zbzikowała. Choć, jak widać z Good Game League, udało mi się przez to przejść. Wracając do Filipa, wykonuje on świetną robotę, widać, że czuje się jak ryba w wodzie. Strasznie mu tego zazdroszczę. Od momentu, kiedy mieliśmy pierwszy raz ze sobą styczność, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Ciekawi mnie, czy również on ma schowane w sobie kontrastowe osobowości. Widzę, że chyba nie… Albo jest tak jak ze mną. Wszyscy myślą, że żyje sukienkami itd. A tak naprawdę między eventami biegam w dresie i w moich ukochanych, białych reebokach, które są moim znakiem rozpoznawczym… I nawet tam leżą, czekając na mnie. (śmiech) Mój dres też na mnie czeka. [Tu możecie wyobrazić sobie Sarę, wytykającą palcem wskazującym reebooki, leżące w rogu pomieszczenia. Serio tak było.]

– Patrzą na ciebie błagalnym wzrokiem! (śmiech)

– Czasami tak właśnie jest, że na eventach jestem dobrą koleżanką w dresie. Pomoże na tyle ile może i tak dalej. Nie jest tak, że skoro jestem hostem to nie interesuje mnie nic innego. Zawsze przyjeżdżam dzień, dwa przed eventem i pomagam. Po prostu. Wiem, że czasami pewnie więcej ekipie przeszkadzam krzątając się i zadając 200 pytań ale cieszę się jak uda mi się im pomóc. W ogóle w tym miejscu chciałabym ich wszystkich uściskać, bo dobrze mieć takich ludzi ze sobą. Jestem również taką, do której lepiej nie podchodzić, bo pracuje. Ta ostatnia to wersja „sukienkowa”. Wtedy bardzo mocno skupiam się na swojej pracy, gdyż jestem nauczona wysokiej dyscypliny. Chyba przez tę analitykę, bo właśnie dzięki niej nauczyłam się m.in. pracy pod presją. Pozwala mi to osiągnąć taki efekt, że na scenie ani razu nie zatrzęsie mi się ręka, nie czuję żadnego stresu. Wcześniej zupełnie inaczej do tego podchodziłam. Pamiętam, jak wyglądało moje pierwsze hostowanie, myślałam, że zapadnę się pod scenę. Wówczas były to kwalifikacje do ESWC, rozgrywane w kinie.

– Czyli dobrze pamiętasz swój pierwszy występ jako host?

– Doskonale go pamiętam. Stałam wtedy na scenie ze „Swelderem”. Tego nie da się zapomnieć. (śmiech) Jak kiedyś będę chciała pośmiać się z setki błędów, które dalej popełniam ale staram się je niwelować, to zapisy transmisji z tego wydarzenia będą do tego idealne.

– Przepraszam, że zapytam. Ile miałaś wtedy lat?

– Trudne pytanie. To będzie od dzisiaj minus trzy… Słuchaj… No to gdzieś tak będzie… Miałam gdzieś, hmm, ja wiem… Minus trzy lata od wieku, który mam aktualnie. (śmiech)

– Pozdro dla kumatych. Kto będzie chciał, ten znajdzie.

– Tak naprawdę dość szybko zaczęłam pracę w esporcie. Jak tylko skończyłam osiemnasty rok życia, to już działałam w tej dziedzinie i jak widać trwa to do teraz. Warto zaznaczyć, że zaczynałam jako wolontariusz, pracowałam za darmo. Bardzo to polubiłam, a najwspanialsze jest to, że właśnie wolontariat obudził we mnie miłość do sportów elektronicznych. Byłam wtedy social media managerem Black Ravens, kumaci pamiętają. To była końcówka 2015 roku, a dokładniej 2 listopada, więc minęło sporo czasu od tamtego momentu. Moje życie od tamtego momentu w stu procentach wypełnione jest esportem. Nie zajmuję się poza tym niczym innym, nigdy nie byłam w innej pracy, szczególnie w takiej niezwiązanej z esportem. Chociaż… Raz byłam, faktycznie.

– Zbieranie truskawek w dzieciństwie?

– Nie, to było całkiem coś innego. Wracając, nie wyobrażam sobie innej pracy i chyba nie potrafiłabym się odnaleźć w innymi miejscu. To, że studiuję bioinformatykę, w tym kontekście nic nie zmienia. Ważne jest, by mieć jakiś plan B, czyli kolokwialny „papierek”. Mam z tyłu głowy myśl, że to jest potrzebne, niezbędne, gdyż nasze życie może potoczyć się różnie. Być może za pięć lat esport zniknie z powierzchni ziemi… Oczywiście to jest “turboabstrakcyjne” podejście, bo patrząc na obecny rozwój esportu i rynku gier, mamy w głównej mierze pozytywne przypuszczenia. Ta dziedzina rośnie, rośnie i nie może przestać. Jestem jednak zdania, że warto mieć rezerwę w naszym życiu, jakieś koło ratunkowe. Jeżeli tego nie mamy, może być nam w przyszłości ciężko. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że mam stałą pracę w esporcie (analityk), ale także tę „eventową” jak, np. dzisiaj. Natomiast to, że nie mam żadnego wolnego weekendu dla siebie, to jest inna sprawa. (śmiech)

– Przecież robisz to co kochasz.

– Racja i wcale nie narzekam… Ale czasami przychodzi ten trudny moment, kiedy siódmy dzień z rzędu siadam do komputera, do tego jest ósma rano w niedzielę, wtedy modlę się o koniec dnia. Przychodzą do głowy myśli typu: „już mi się nie chce”, „mam tego dosyć”. Zauważam wtedy u siebie zużycie materiału. Czuję, że nawet analiza meczów idzie mi gorzej, że nie wychodzi mi tak, jakbym tego chciała.

– Powiedziałaś wcześniej bardzo istotną rzecz, że zaczynałaś od wolontariatu. Można dzięki temu przemówić do innych, zwłaszcza do osób zaczynających w esporcie, że nie zawsze od początku będą pieniądze.

– Mam wrażenie, że esport jest uważany w tej chwili za wielką bańkę, która w środku jest wypełniona pieniędzmi. Że każdy kto przyjdzie, nawet bez żadnego doświadczenia, od razu może zgarnąć nie wiadomo jaką wypłatę. Nie jest to być może coś bardzo złego, ponieważ każdy w pracy chciałby być docenianym, natomiast są pewne granice. Czasami warto zrobić dwa kroki w tył, żeby następnie zrobić trzy do przodu. Musimy w pewnym momencie „dać sobie na luz” i spróbować zejść szczebel niżej. Ja, kiedy zaczynałam, nie widziałam nawet tego szczebla wyżej. Nie brałam jako cel zarabiania tysięcy złotych miesięcznie. Pewnie dlatego, że nie wiedziałam, że to się tak skończy. Nie podejrzewałam, że to wszystko może wyglądać tak, jak teraz, nie byłam kompletnie tego świadoma. To, że w bardzo szybkim czasie zaczęłam pracę w coraz to kolejnych redakcjach, poznawać z każdym eventem więcej ludzi, zawierać coraz więcej kontaktów, to wyszło w pełni naturalnie. Dochodzi do tego umiejętność korzystania z tych kontaktów. Po Black Ravens współpracowałam z Inetkoxami, jeszcze wtedy współpracowali w duecie. Podczas tego okresu udało mi nazbierać wiele cennego doświadczenia. Niedługo po tym, zaczęłam pracę w kolejnych redakcjach, dostając już należyte wypłaty. Zaraz po tym, pojechałam na swój pierwszy IEM. Do dziś krąży wideo po sieci, kiedy stoję przed wnoszonym pucharem na scenę i zaczynam ryczeć jak bachor.

– Da radę znaleźć to nagranie?

– Jasne, jak ktoś dobrze poszuka… Filmik jest w jakości 360p, ale mimo wszystko polecam go obejrzeć. Jest to odkop z roku 2016, więc naprawdę kawał czasu!

– Wspomniałaś o intekoxach… Co tam robiłaś, jak wyglądały twoje obowiązki?

– Byłam esportowym redaktorem. Nawet pamiętam, że swój pierwszy wywiad miałam z “minisem”. Tematyka naszej rozmowy była ciekawa, bo nawiązywała do ówczesnej fali banów, które w dużej ilości posypały się w środowisku CSowym. O ile się nie mylę, był to 6 stycznia 2016 roku.

– Ależ dzisiaj podajesz nam te daty… Jakbyś je miała wypisane w notesiku i do tego zapamiętane w głowie.

– Mam je zaszufladkowane w głowie, takie rzeczy się pamięta! Gdzieś pod koniec roku robili rekrutacje, a ja, kolokwialnie mówiąc „dla jaj”, złożyłam zapytanie. Ktoś wtedy napisał coś w stylu: „O! Ją weźmiemy!” Niestety nie pamiętam kto to był, nicku też nie mogę sobie przypomnieć. Ale niedługo po tym naprawdę mnie wzięli. Gdyby „ten ktoś” wtedy nie napisał tych słów, to pewnie nie poznałabym „easy’ego” i „saja”. Nie znałabym też reszty chłopaków, najprawdopodobniej nie zaznajomiłabym się ze “Skoczim”. Pełnił on wtedy funkcje redaktora naczelnego portalu ESPORTNOW. Będąc szczerą, kontakty które wtedy nawiązałam, są znajomościami na lata. Środowisko esportowe jest bardzo rodzinne i szczelne, więc często widzimy te same twarze, osoby się przewijają w trakcie eventów, czy podczas różnych spotkań. Przez to relacje są dalej przez nas utrzymywane. Chyba, że ktoś podejmie niezwykle ważna decyzję w swoim życiu i zostawi esport, następnie pójdzie swoją drogą, całkowicie odrębną. Jednak wiem to po sobie, że esportu nie da się rzucić ot tak. Pamiętam, jak byłam na urlopie w Krakowie, poszliśmy ze znajomymi do baru. Podczas wspaniale spędzonych chwil, poruszyliśmy temat esportu. Było to na niesamowicie ciekawe, ponieważ przechodziłam wtedy tak zwany detoks. Nie myślałam o sportach elektronicznych, nie oglądałam meczów i eventów, całkowicie nie obserwowałam środowiska. Starałam się od tego totalnie odciąć, nawet w nic nie grałam. W trakcie rozmowy nazbierało się tego tyle, że w pewnym momencie zaczęłam płakać. Było mi strasznie żal, że rzuciłam esport i po późniejszym rozrachunku z samą sobą, okazało się, że to wszystko przez moją głupotę. Poważnie. Uświadomiłam sobie, że wcale nie musiałam zamykać się na jedną stronę, mogłam iść dalej, rozwijać się. Dopiero później żałowałam tej decyzji, odcięcia się od esportowego świata. Przypuszczam jednak, że jakbym dostała jutro wiadomość: „Nie pracujesz już jako analityk.” (oczywiście odpukać), to wyjechałabym pewnie za ostatnie pieniądze do Japonii, kupiłabym psa i zaczęła życie na wsi.

– W Japonii?

– W Japonii.

– To ciekawe.

– Zgadza się, jestem maniaczką Japonii w całej swojej okazałości. Nie chcę nic mówić, ale za zwycięstwo G2 w finałach Good Game League ktoś obiecał mi psa!

– A kto Tobie to obiecał?

– Obiecał mi to współorganizator całego zamieszania, więc czekam z utęsknieniem na wymarzonego czworonoga. Jak już go dostanę to będę się z nim bawić i wrzucać zdjęcia z nim na moje social media.

– Jakiej rasy pies?

– Shiba.

– Czy to ten najbardziej memiczny?

– Jakże inaczej! (śmiech) Mam go w telefonie na tapecie. A jeśli przejrzysz moją prywatną tablicę na Facebooku, którą codziennie przeglądam, to oprócz jedzenia, jedzenia, esportu, esportu, jedzenia i memów, natrafisz często na pieski, w szczególności Shiby!

– Póki co nie musisz wyjeżdżać do Japonii, ani mieszkać na wsi z psem przyjacielem, ponieważ wciąż pracujesz jako analityk. Przybliżysz na czym polega twoja praca?

– Moja przygoda analityka zaczęła się dość ciekawie. Kiedy przyszłam pierwszego dnia do pracy, nie wiedziałam kompletnie, co mam ze sobą zrobić. Miałam dodać mecz, do tego wrzucić proponowane bety na drużyny. Po krótkim załamaniu weszłam na HLTV, spojrzałam na spotkania, na komentarze użytkowników i pomyślałam: „Aha… Fajnie…”. Nie pozostało mi nic innego, jak improwizować. Choć początki były trudne, tak z czasem wyhaczałam pewne nieprawidłowości i niwelowałam je. Widzę ogromny progres między tym co było, a tym co jest. Taki sam postęp zauważyłam również w moim hostowaniu, ponieważ w poprzednim sezonie wyglądało to całkowicie inaczej. Przygotowywałam się do wystąpień, ale nie były to kartki z ważnymi informacjami, to były obszerne notatki bez konkretów – w tym był problem, miałam ilość, a nie jakość. Nie umiałam z tego korzystać. Z tego miejsca chciałabym podziękować „Testreemu”, bo po tegorocznym turnieju offline w Warszawie dużo się w tym aspekcie dzięki niemu zmieniło. Siedzieliśmy wtedy razem przy stole i na poważnie przygotowaliśmy się do każdego ze spotkań. W tamtym momencie uznałam, że jest to także część mojej pracy. W minionym sezonie przygotowania były „połowiczne”, teraz mogę je określić jako „solidne”. Chociaż po skończonym evencie zapewne i tak znajdę mnóstwo błędów, które będę chciała usuwać przy kolejnych okazjach. Szczerze aż wstyd wspominać ale podczas mojego pierwszego hostowania, uznałam, że wystarczy stanąć, coś tam powiedzieć, coś tam zrobić i wyjść. Wówczas wyglądało to fatalnie. Być może kilka lat temu, nie podchodziło się tak poważnie do realizacji transmisji, jak teraz. Obecnie widz oczekuje konkretów. On lubi mieć dobrze zorganizowany event, dobrze zapełniony czas, lubi wywiady, ciekawostki… Nie wystarcza mu to, że jest mecz i nic więcej. Nie wystarczy mu Pan czy Pani prowadząca, która się uśmiecha i jest wesoło, kolorowo i fajnie. Nie będzie fajnie, bo to już nie są te czasy. W tej chwili dążymy do telewizyjnej profesjonalizacji całego przedsięwzięcia. Choć czasami telewizja naszego środowiska nie rozumie. Nie rozumie naszego stylu pracy, naszych eventów. Ciężko im czasem pojąć, że tutaj nie jest jak u nich – według ścisłego harmonogramu. Często miewamy opóźnienia, problemy techniczne, najczęściej niezależne od organizatorów. Są rzeczy, których nie da się przewidzieć, a wszystko może się posypać w sekundę. Należy do tego podejść troszeczkę luźniej, z pewnym dystansem, aby to wszystko wyszło, jak należy. Dlatego myślę, że tegoroczna współpraca z telewizją wiele nas wszystkich nauczyła.

– Dziękuję za niezwykle interesującą rozmowę. Wskakuj w swoje reeboki i dres. Czekają na Ciebie.